Z perspektywy stycznia
Ostatnią gawędę w 2017 roku zakończyłam wizją leżenia na łące. Początek 2018 mimo, że bardziej jesienny niż zimowy nie zachęca do takich ekstrawagancji, ale by bezlistne miesiące nie studziły brawurowych porywów wyobraźni łakomie spoglądam na tytuł „Prywatne życie łąki”, zawsze bowiem warto dbać o morale przyrodnika czytając literaturę, nie tylko naukową, ale także popularnonaukową i piękną.
Na długo przed tym, jak profesjonalnie uzbrojona w metody fitosocjologiczne zajęłam się zgłębianiem związków roślinnych w różnych siedliskach, także na mokrych, wilgotnych i świeżych łąkach, poznawałam ich tajemniczy urok w sposób tyleż uduchowiony, co zmysłowy, mając za przewodnika Bolesława Leśmiana, który prowadził tam, gdzie „w swym bezpieczu szmaragdowym rozkwitała w bezmiar łąka”.
Tym razem dzięki Wydawnictwu Poznańskiemu sięgam, po książkę, którą o łące napisał John Lewis-Stempel – pisarz i rolnik, zamieszkujący wraz z rodziną gdzieś na pograniczu Anglii i Walii i już we wstępie znajduję obietnicę wiedzy przyprawionej emocjami. Chyba nie zawiodę się skoro autor pisze tak: ” wchodząc na łąkę, wstępuję na rozległą kwadratową scenę i czuję się tak, jakbym był ostatnim człowiekiem na ziemi. W zasięgu wzroku nie ma żadnego domu, człowieka czy samochodu. Za każdym razem, gdy wchodzę na tę łąkę, zapiera mi dech.”
Wiem, że ludzki mózg najlepiej zapamiętuje informacje, którym towarzyszą emocje.
Otwieram i po kilku stronach okazuje się, że przyjdzie mi czytać pamiętnik, rodzaj dziennika, w którym z dnia na dzień opisane są zdarzenia i ich bohaterowie. Czasem relacji towarzyszy komentarz, refleksja autora, niekiedy przywołany zostaje na pomoc ktoś, taki jak: Szekspir, Proust, inny przyrodnicy, czy nawet polityk, a także człowiek łączący w puli swych działań różne pasje, Sir Peter Markham Scott -ornitolog, malarz, żeglarz i działacz na rzecz ochrony przyrody.
Forma książki ma tę zaletę, że można ją czytać fragmentami odrywając kolejne kartki z kalendarza, co pozwala, nawet z perspektywy miasta, śledzić co aktualnie może wydarzyć się na łące.I nie jest nudno, tym bardziej, że roi się tu od istot małych i dużych, skrzydlatych i czworonożnych, ale także kolorowo płatkowych i liściastych, i w tym miejscu nie mogę oprzeć się konstatacji, że gdyby pani Magdalena Bloch z właściwym sobie mistrzostwem sportretowała je, czytelnikowi byłoby łatwiej, bo wyobraźni trzeba czasem pomóc. Nawet rysunek jusznicy deszczowej opisanej jako „krwiopijca deszczowy”, co jest dosłownym tłumaczeniem nazwy łacińskiej, natychmiast przywołałoby wspomnienie brzydkiego owada, którego nie sposób pomylić z jakimkolwiek innym amatorem krwi stałocieplnych, bo jeśli zdarzyło się nam być jego ofiarą, to zachowywaliśmy się dokładnie tak komicznie, jak to ze swadą, opisuje autor.
W opisie wydarzeń kolejnych dni są oczywiście informacje przyrodnicze, na przykład o wychodzących z ziemi w styczniu dżdżownicach, stających się łatwym łupem dla lisa, który nawet nie wie, że jest podejrzewany przez autora o to, że zgodziłby się z opinią osiemnastowiecznego naturalisty o tych właśnie pierścienicach: ” Choć wyglądają niepozornie i stanowią małe ogniwo w łańcuchu natury, ich strata zrodziłaby niemożliwa do zasypania pustkę.”
Oprócz fascynacji przyrodniczych John Lewis- Stempel odwołuje się także do wiedzy antropologicznej. Stąd też możemy dowiedzieć się, że w dzień 17 stycznia przypadało dawne święto Trzech Króli zobowiązujące do kolędowania. W hrabstwach zachodniej Anglii, gdzie robi się cydr, znane jest „kolędowanie sadowe”, które ma zapewnić dobre zbiory. Jabłonie budzi się, uderzając kijem, pomiędzy gałęziami układa się kromki chleba, a korzenie skrapia cydrem. Ot i wszystko, no chyba, że jeszcze zanuci się przyśpiewkę : „Święć się jabłonko i przynieś nam w darze w następnym roku jabłek w nadmiarze”. No proszę, tam chyba nie znają pojęcia „klęska urodzaju”.
Kiedy doczytałam do dnia 31 grudnia, Johan Lewis-Stempel zaproponował mi jeszcze jeden rozdział pod tytułem „Łąkowa biblioteka”, w którym przedstawił swój katalog dzieł dla siebie ważnych. Wspomina między innymi BB, autora książki z dzieciństwa, pisząc, tak: „BB pokazał mi inny sposób myślenia o przyrodzie, w którym nie było podziału na My i Oni, lecz raczej jedno wielkie MY.” i dalej: „Chociaż BB pozostaje najbardziej podziwianym przeze mnie przyrodnikiem, to z czasem przylgnęli do mnie również inni autorzy, tak jak źdźbła trawy przyklejają się do futra owiec, gdy idą przez łąkę”. Za to porównanie i wiele innych, można pokochać autora ” Prywatnego życia łąki”.
Johan Lewis-Stempel konstatuje: „Czytasz to, czym jesteś.” Brzmi znajomo? Nie zawsze przyjemnie?
Być może przed wyborami, powinniśmy pytać kandydujących polityków o to co czytają. Nie mogę jednak oprzeć się obawie, że bylibyśmy zaskoczeni nie tyle wyborem, co milczeniem w tej sprawie, zakładając oczywiście szczerość odpowiedzi, co zapewne byłoby z naszej strony naiwnością.
Prawie pod koniec książki Lewis-Stempel zwierza się: „Muszę przyznać, że nie ufam nauce. Na maturze całkowicie pominąłem nauki przyrodnicze, jednak dzięki temu odkryłem angielską poezję pastoralną ” tu następują nazwiska […] . Czy oni nie przekazują nam pewnej prawdy o przyrodzie?”
Zaskakujące? Czyżby? A kto napisał do swojego przyjaciela Goethego: ” Natury należy doświadczać poprzez uczucia”? A dalej tłumaczył, że ci, którzy chcą opisywać świat, po prostu klasyfikując rośliny, zwierzęta i minerały, „nigdy się do niej nie zbliżą”. Otóż był nim wybitny przyrodnik Aleksander von Humboldt – człowiek, który zrozumiał naturę, jak twierdzi Andrea Wulf – autorka jego fascynującej biografii wydanej, w przekładzie Katarzyny Bażyńskiej – Chojnackiej i Piotra Chojnackiego, również przez Wydawnictwo Poznańskie.