Pan Foster wśród zwierząt

Zamiast depresyjnie odliczać ubywające minuty coraz krótszych dni chwalę długie wieczory w dobrym towarzystwie, do którego zaliczam książki.

Kiedy zaczęłam czytać „Jak zwierzę – intymne zbliżenie z naturą” Charlesa Fostera, musiałam przerwać… bo pytanie „Kim jest ten facet, który tak znakomicie pisze?” nie dawało mi spokoju. Poszukałam więc „tam”, gdzie wszyscy, a „tam” czekało na mnie wyjaśnienie źródła mistrzostwa pióra i umysłu.

Charles Foster w ciągu 55 lat życia stał się prawnikiem i weterynarzem, podróżnikiem i filozofem, uznanym we wszystkich tych dziedzinach za autorytet, oraz, oczywiście, pisarzem, który swoje książki recenzuje tak: „Ostatecznie wszystkie są aroganckimi i nieskutecznymi próbami odpowiedzi na pytanie kim lub czym jesteśmy i co u licha tutaj robimy”. Czyżby? – uśmiecham się. Poczytajcie sami… tę próbę najwyższej próby. Zachęcam.

Ja dzięki Wydawnictwu Poznańskiemu i tłumaczowi Jackowi Koniecznemu (wielkie brawa!!!) z radością rekompensuję czas uśpienia w naturze, który skazuje na obcowanie z domowymi pająkami i ewentualnie molami ziarniakami zaskakującymi swoją obecnością w szafce z ziołami. Wraz z kolejnymi stronami przypływają do mnie nowe wiadomości, ale – co ważniejsze – jawi się co i rusz nowe spojrzenie na europejską przyrodę, która widzom telewizyjnych kanałów pokazujących egzotyczne cuda natury wydaje się siermiężna i nieciekawa. A przecież Charles Foster mógłby brylować opowieścią o zającu himalajskim, nad którego anatomią porównawczą pracował, czy cytowaniem wyników badań ekologicznych prowadzonych w Mozambiku. Te doświadczenia, przeniesione w nasze rodzime klimaty, układa w opowieści o wydrze, lisie, jeleniu czy borsuku, pokazując ich intymność splecioną z bogatą siecią powiązań świata zewnętrznego. Nieczęsto to się zdarza… aby tło zwierzęcych zachowań było równoważne temu, co na pierwszym planie. W dodatku Autor czyni to bez naukowego zadęcia, za to z błyskotliwością stylu i poczuciem humoru. To, co trudne, przekłada na język skojarzeń, z jakich korzystamy, aby wyjaśnić coś dziecku. A ponieważ dowiedziałam się kiedyś jakie to trudne, tłumacząc przedszkolakom zawiłości procesu fotosyntezy, więc doceniam.

Foster łapie czytelnika i wciąga w przygodę pełną zdarzeń i zaskakujących point, pobudza wyobraźnię i zmusza intelekt do radosnego wysiłku. W tej grze znajduje zaskakujące preteksty. Kiedy pyta: „czy borsuki obawiają się własnej śmierci?”, pozostawia wybór. Czy opowiemy się za stanowiskiem biologii o rządach genów, czy jego – weterynarza i filozofa – który ma odwagę powiedzieć: „borsuki są filozofami […] stworzyły sobie ideę Dobrego Życia”, czy wreszcie – zainspirowani tym dialogiem – wymyślimy własną koncepcję.

Kiedy pisze o jerzyku, urzeka lapidarnością stylu, zawierając w jednym zdaniu kwintesencję życia tego ptaka:

„Powrócił następnego lata, wykręcił kółko, nie spłodził potomstwa, odleciał kilkakrotnie do Afryki, aż w końcu podczas kolejnej wizyty w Oxfordzie znalazł dziurę w naszym domu oraz mniejszą dziurkę, w której umieścił swoje nasienie. Do chwili, kiedy wleciał ponownie pod nasz dach, przez cztery lata nie dotknął ziemi, drzewa ani budynku – niczego poza owadami i powietrzem.”

A ponieważ doskonale rozumiem podziw autora dla jerzyków i cieszę się ich obecnością w mieście, nie mogę nie przytoczyć kolejnego fragmentu, który wzrusza nie tylko do łez, ale także do myślenia:

” Jerzyki odsłaniają nam niebo, dzięki czemu staje sie ono dla nas dostępne. Rozcinają międzygatunkową membranę.

W tym roku pojawiły sie późno. Zacząłem panikować. Wstawałem bardzo wcześnie i podbiegałem do okna, sądząc, ze słyszę ich krzyki. Ale zastawałem tam tylko równie ociężałe co ja gołębie.

Aż wreszcie, kiedy leżałem akurat na plecach, nagle się pojawiły.

– Tatusiu, dlaczego płaczesz? – zapytała Rachel, która wpatrywała się w moją twarz, a nie w niebo.

– Bo wszystko będzie dobrze – odparłem. – Ponieważ świat wciąż działa.

– To dobrze – powiedziała.

Z jerzykami zawsze jest tak, że nagle są i nagle ich nie ma.”

No właśnie – dzieci. Dzieci autora pojawiają się w opowieściach. To sprawia, że chciałoby się je czytać rodzinnie. Zwłaszcza tę o borsuku… Zwłaszcza w mieście. Dlaczego? Bo jak pisze Foster: „Nie mogę spędzać całego czasu w dziczy. Czasami muszę wracać do miejsc, które pachną strachem, spalinami i ambicją. Pomaga mi tam ogromnie świadomość, że […] lis mruga w tym samym słońcu, w którym ja się pocę w swojej tweedowej kurtce […].”

Charles Foster przypomina mi mądrego lisa, który rozmawiał z Małym Księciem, a dzieląc się z nim swoją mądrością, zostawiał go jednak z ważnymi pytaniami…

Z książką „Jak zwierzę” jest podobnie i dlatego zostanie ona na półce, w zasięgu ręki, żebym mogła do niej wrócić, zainspirować się zawartymi tam obserwacjami i uwierzyć, że kiedy słońce wydłuży swą obecność nad horyzontem, warto będzie położyć się z dziećmi na trawie i dać się pochłonąć życiu łąki….

A może poczytasz więcej?