Czy niedźwiedź może pomagać roślinom?
Nie dzielcie się zbyt spontanicznie i pochopnie swoją wiedzą, ponieważ gość, którego zechcecie w dobrej wierze „oświecić” nie zawsze jest na to gotowy. Wiem, bo doświadczyłam…
Kiedy przed laty w letni słoneczny dzień zasiadłam w kawiarnianym ogródku kelner pojawił się błyskawicznie, nie tyle, aby przyjąć zamówienie lecz, żeby zamaszystymi pociągnięciami mokrej ściereczki zetrzeć ze stołu lepką warstwę czegoś, co w postaci kropelek spadało z liści, dającego gościom miłosierny cień, klonu. Kelner wydawał się być nieco zakłopotany, usiłował coś tłumaczyć, ale wówczas ja pospieszyłam z pocieszającym, jak mi się wydawało, wytłumaczeniem zjawiska, którego konsekwencje mogły stawiać pod znakiem zapytania stan higieny w owym lokalu. Nie mogłam nie opowiedzieć skąd owe krople pochodzą i że przez czas jakiś pozbywanie się lepkiej warstwy uwiarygadniać będzie mit Syzyfa. Musiałam, po prostu musiałam przedstawić sprawców zamieszania – mszyce żyjące na klonowych liściach w ilościach zbliżonych do niepoliczalnych, z których każda wbija w tkankę rośliny kłujkę, zwaną fachowo aparatem gębowo kłująco-ssącym, pije sok, trawi, a następnie pozostałości, po tym procesie zawierające jeszcze sporo niewykorzystanych cukrów, wydala. „Te słodkie krople tworzące lepką warstwę na stole” – dodałam – „to nic innego jak odchody mszyc.” Tu musiałam przerwać i nie kończyć informacją o pszczołach i miodzie spadziowym… ani wyjaśniać mimochodem, że w razie gdyby, w kolonii mszyc zobaczył uwijające się mrówki nie może ulec pokusie gloryfikowania tych owadów, jako potencjalnych zjadaczy mszyc, sprzymierzeńców gatunku ludzkiego w walce ze szkodnikami, bo…
Kelner wyraźnie miał dość, popatrzył na mnie z obrzydzeniem – „To wstrętne” – rzekł i szybko przyjąwszy zamówienie zniknął z trudnością trawiąc nową wiedzę. Nie wiem jak się z nią czuł.
Inaczej mają się ci, których dziecięca ciekawość świata nie starzeje się, a poszukując coraz to nowych źródeł trafiają na dzieła uniwersalne i ponadczasowe, tak, że nawet po blisko stu latach, w których zmieniło się właściwie wszystko, ich lektura nie tylko nie wydaje się archaiczna, lecz doskonale łączy się z opracowaniami współczesnymi. Mam taką parę: „Życie mrówek” Meterlinka (rok pierwszego wydania 1930 właśnie wznowione) i „Podróż w krainę mrówek” Berta Hölldoblera i Edwarda Wilsona (1998), do których to książek sięgam obejrzawszy w naturze film, który można by zatytułować „Horror na liściu”. Bo oto w zwartej kolonii w większości, bezskrzydłych mszyc widzę szaro pomarańczowe bezskrzydłe, raczej robakowate owady, są nadzwyczaj szybkie, pożerają mszyce – to larwy biedronek zupełnie niepodobne do dorosłych Coccinelli. Ich przeciwieństwo stanowią powolne pełzające, białawo przezroczyste, tak, że bez trudu zobaczyć można pulsujące narządy wewnętrzne, beznogie, pozbawione czułków, larwy much bzygowatych z rodzaju Syrphidae. To konkurencja dla biedronek. Larwy Syrphidae też zjadają mszyce. Jeśli wnikliwie się przyjrzeć, wśród tłumu mszyc dostrzec można zupełnie nieruchome osobniki, napęczniałe, albo takie, które wyglądają jak wydmuszki: pusty pancerzyk z dziurką. Dramat tych osobników zaczął się jakieś dwa tygodnie wstecz. W kolonii wylądowała maleńka błonkówka, dwumilimetrowa, więc naprawdę mała, wybrała dorodną bezskrzydłą mszycę, wycelowała w nią ostro zakończone pokładełko, a kiedy przebiło chitynowy pancerzyk „wycisnęła” jajo, tak, aby bezpiecznie „wylądowało” we wnętrzu ofiary. Tak, słowo ofiara pasuje jak ulał, ponieważ wylęgająca się larwa Aphidiusa, bo tak nazywa się pasożytnicza błonkówka, będzie przez kolejne dni, nie tylko chroniona przed niedogodnościami świata zewnętrznego, ale także zaopatrzona w pożywienie. Aby rosnąć będzie zjadać mszycę do środka.. Wszystko, co wypełniało ciało żywiciela stanie się doskonale zbilansowanymi posiłkami wystarczającymi do wzrostu larwy błonkówki. Kiedy zje wszystko stanie się poczwarką, w dalszym ciągu chronioną pancerzykiem mszycy, a kiedy przyjdzie pora opuści bezpieczny azyl i odfrunie na swoich dwu parach maleńkich skrzydeł.
No i wreszcie, żeby zbliżyć się do tematu mrówek obserwacja następująca: oto roślina, dajmy na to oset, oblepiona dosłownie czarną warstwą żywych, żarłocznych mszyc, a wśród nich rude mrówki wymachujące czułkami podnoszące przednią część ciała, albo skupione jakby obwąchujące. Czyżby podobnie jak biedronki, larwy bzygowatych i Aphidiusów czyhały na życie mszyc? Otóż tym razem sprawy mają się inaczej. Mrówki niczym dobrzy pasterze strzegą bezpieczeństwa mszycowej trzódki, bronią dostępu ciemiężcom i agresorom. Oczywiście, jak to w życiu – nic za darmo. Co zaoferowały mszyce? Otóż niewątpliwie słodka spadź w toku ewolucji przekształciła się z wydaliny w cenny towar wymienny. Pokarm jest pożywny, łatwo i stale dostępny bez angażowania energii na polowanie, osiągalny w sposób przewidywalny, zapewnia pewny byt. Sytuacja dla mrówek nie do pogardzenia, wystarczy, że dysponując groźnymi żuwaczkami i jadem z kwasu mrówkowego, który nawet człowiekowi potrafi dokuczyć, zapewnią ochronę i bezpieczeństwo mszycom- żywicielkom. Będą odpędzać larwy sieciarek, chrząszcze i inne drapieżniki, bronić przed nimi mszycowe stada, jak pasterze owce przed wilkami, aby w każdej niemal chwili wydoić podopieczną i napełnić wole.
Mistrz Meterlink w swym esseju filozoficzno-przyrodniczym pisze, że w kawałkach bursztynu znajdziemy wszystkie żyjące dziś gatunki Lasius, czyli pasterki i ich mszyce.
A potem dalej jakby mrugał porozumiewawczo do czytelnika „Skąd my to znamy?”, „Jakie analogie nasuwają się nieodparcie?” kontynuuje…
„Człowiek pierwotny żywił się tym co znalazł lub upolował, z biegiem czasu po upływie tysięcy lat, w wyniku prób, nie dających się przeliczyć, a często nieudanych oraz tępych i powolnych rozmyślań, udało mu się przyzwyczaić do siebie, oswoić i wyhodować pewną liczbę bezbronnych zwierząt, które zaczęły dostarczać mu mleka, wełny, mięsa oraz swego potomstwa.”
Jak było w przypadku mrówek, czy przypadkiem poszukując pożywienia trafiły na słodkie odchody mszyc… zdecydował przypadek?
A potem wytworzyły się zachowania, zachowania instynktowne. Mrówki uzależniły się od swoich stad a i hodowane mszyce mogły zacząć oszczędzać energię budując słabsze pancerzyki i nie wystrzeliwać odchodów jak inne, które w ten sposób pozbywają się spadzi, jako pożywki dla zagrażających ich życiu grzybów. Co robią, jak zmieniły swoje dotychczasowe zwyczaje? Oddają słodkie krople na sygnał – pieszczotliwe uderzanie mrówczymi czułkami w odwłok. Przy odrobinie precyzji i cierpliwości można to sprawdzić, dotykając cienką trawką okolice miejsca, w którym znajdują się szczecinki utrzymujące ową kroplę. Jeśli nie zostanie odebrana, mszyca wciągnie ją z powrotem.
Na tym nie koniec. Wzajemne relacje „poszły ” dalej.
Lasius niger odcina skrzydła uniemożliwiając ucieczkę podopiecznych.
Niekiedy mrówki przenoszą jaja, larwy i imago w lepsze miejsca. Jaja amerykańskiej mszycy żyjącej na korzeniach kukurydzy, są chronione zimą w gniazdach kolonii Lasius neoniger. Wiosną robotnice wynoszą larwy mszyc na pobliską roślinę żywicielską, potem na kolejną, której zdrowy system korzeniowy zapewni dobrą bazę pokarmową. Mrówki są delikatne, obchodzą się z mszycami tak troskliwie, jak z własnym potomstwem.
Na koniec pytanie: czy niedźwiedź może wpłynąć pozytywnie na rozwój roślin? Twierdząco odpowiedzieli amerykańscy naukowcy, którzy badali współpracę mrówek z innymi pluskwiakami żerującymi masowo na roślinach, a którym przeszkadzał czarny niedźwiedź niszczący okoliczne mrowiska. Ostatecznie badacze postanowili przyjrzeć się jak niedźwiedź wpływa na ekosystem i skonstatowali, że roślinność w rewirze misia ma się lepiej niż gdzie indziej. Dlaczego? Po interwencji niedźwiedzia zmalała ilość mrówek broniących pluskwiaków, które ogładzały rośliny, a ilość biedronek, które je zjadały wzrosła. Jakie to proste…, ale żeby to stwierdzić potrzebne były badania amerykańskich naukowców.